Chór zapomnianych głosów - Remigiusz Mróz

Ojej, ojejej, oj....

 

Remigiusz Mróz znany jest i chwalony za swój cykl Parabellum - nie wiem, nie czytałem, podobno historycznie sensacyjnie dobre bardzo. Nie moje klimaty jednak, więc nie sięgałem, ale kiedy się pokazała powieść sf tegoż autora i to z grubsza w stylu Złotego Wieku fantastyki, nie mogłem po nią nie sięgnąć. I sięgnąłem....

 

Ludzie, już dawno nie czytałem takiego gniota. Postaci papierowe, bez sensu i charakteru, akcja rwana łamane przez szarpana i ciągle rzucają kur**mi. To nie jest nijakie, to nie jest marne, to jest ... miałkie (aż mi się skecz KMN przypomniał),

 

Wszystkie problemy techniczne opowieści, na które się natknął pan Mróz i potraktował po łebkach i bez polotu, pisarze sf przepracowali już dawno, dawno temu. Misje trwające setki lat mają w literaturze kosmicznych przestrzeni tradycję wyjątkową i bogatą. Wystarczyło sobie dwa, trzy klasyki przeczytać i już by się wiedziało co i jak z tymi podróżami kosmicznymi. I jeszcze to słownictwo..... Nie, nie chodzi mi o bluzgi, ale o język bohaterów. Wygląda mi to na pozostałość awanturniczego Parabellum, bo język jest z przeszłej jakby epoki i w ogóle nie pasuje do konwencji, ale to tylko przypuszczenie, bo Parabellum nie czytałem.

 

Wygląda to tak jakby autor chciał się w fantastyce sprawdzić. Po co? Dlaczego? W tym, co pisał niewygodnie mu było? Oj.....

 

Wziąłem tę książkę do pociągu, więc nie miałem wyboru. Co gorsza mam ją również na drogę powrotną....